Jak w każdym innym fachu, tak samo i w moim zdarzają się mniejsze lub większe przewinienia. Część z nich to wynik ciągów przyczynowo-skutkowych, część to całkowita nieświadomość lub ludzka głupota, a część to celowe (aż wstyd się przyznać) działanie nie wymierzone w nikogo innego jak samego siebie i własną, ciężką niedolę :D.
- Nie trzymanie się harmonogramów – znacie te dni, gdy macie cały plan na najbliższe 20h, a już na dzień dobry wiecie, że czasu i tak braknie? Zadzwonić do sklepu, zrobić wstępne koncepcje salonu, wysłać maila do wykonawcy, zjeść w końcu normalny obiad… Głowa pęka od samego rana, ale telefon, jeden telefon potrafi zmienić wszystko: „Panie Arturze potrzebujemy wymiary na już, wykonawca wcześniej się wyrobił z poprzednim zleceniem i przyjdzie do nas jutro”. Krew, pot i łzy. Cały plan dnia szlag trafia, a Ty już wiesz, że znowu nie uda Ci się trzymać harmonogramu. Wniosek: rób wszystko po kolei, plany na cały dzień i tak nigdy się nie udają (no, prawie nigdy).
- Niedokładny pomiar podczas inwentaryzacji – niestety, nie jestem idealny – zdarzało się. Zapomniałem zmierzyć jednego wymiaru, który okazywał się jakże istotny podczas rysowania pomieszczenia w 3D (komputer mógł wtedy z paczką popcornu spokojnie obserwować moje słowne konwulsje). To było jeszcze przy pierwszych zleceniach, dlatego teraz bardzo się pilnuję. Uczymy się własnych błędach, ale chwilowe zamroczenia to chyba znak, że nie jestem robotem ;).
- Nocne sesje projektowe – w nocy pracuje się lepiej – to fakt, a czasami przykra konieczność (bo 20h dzień to ciągle zbyt mało). Najgorzej gdy zasiadamy o 23 ze słuchawkami w uszach i kubkiem ulubionego (niewyskokowego rzecz jasna) napoju, a po chwili zdajemy sobie sprawę, że jest 3.30, za oknem już świta, a rano trzeba wcześnie wstać. Zrobiło się dużo, ale następnego dnia możemy grać w rasowym horrorze bez konieczności charakteryzacji.
- Pamiętaj, aby dzień święty święcić – tak, w końcu wolna niedziela, odpocznę, pooglądam filmy, wyczyszczę głowę, oderwę się. Przez cały tydzień ciężko pracowałem więc zasłużyłem na solidny relaks. To są oczekiwania, a rzeczywistość? Z całego tygodnia uzbiera się kilka „drobnych” rzeczy, a przecież w weekend pracuję dla przyjemności! Już czasami wolę poświęcić połowę niedzieli na dokończenie zaległych korekt i przynajmniej przez popołudnie nabrać sił na kolejny tydzień ;).
- Nadmierny dyplomatyzm – – Niewątpliwie wymagane są zmiany w Państwa salonie, ale nie jest najgorzej. Kilka zabiegów sprawi, że za kilka tygodni będzie tutaj całkowicie inaczej. (Boże, dobrze, że po mnie zadzwoniliście), – Tak Pan myśli? Może w takim razie nie będziemy musieli robić tak dużego remontu jak planowaliśmy. Zaoszczędzimy! Nigdy, powtarzam nigdy nie ograniczaj sobie drogi do celu. Myśl o tym co mówisz i kiedy mówisz. Potem trzeba długo i gęsto się tłumaczyć :D.
- Zapominanie, że Pan Kalendarz to mój drugi mózg – nie myśli za mnie i nie projektuje, chociaż może taka wersja powstanie w przyszłości, ale w przeciwieństwie do mnie wszystko pamięta. Gorzej jeżeli ja zapomnę żeby zapisać w nim terminu kolejnego spotkania, wysłania maila lub wizyty u ortodonty. Wtedy przenoszę się w czasie niczym Hermiona Granger z pomocą swojego magicznego wisiorka zadając sobie po raz kolejny pytanie „dlaczego?”.
- Zaczynanie oglądania nowego serialu, akurat wtedy gdy pracy jest masa. W końcu ta godzinka relaksu na jeden epizod jest wskazana i pomocna. Kończysz pierwszy odcinek, a z automatu puszczasz kolejny. Czas leci, a Ty nie jesteś ani zrelaksowany, ani bogatszy o życiowe doświadczenia. Pozostajesz jedynie z powracającym niczym boomerang pytaniem „po co?” i stosem papierów na biurku. Nie polecam.
- Pomysłowy zawrót głowy – gdy sam masz na wnętrze kilka koncepcji wybierz 2-3 i nie spotykaj się do tego czasu z inwestorem. W przeciwnym razie rozchwiejesz go emocjonalnie i wpadniesz w ciąg wątpliwości, dywagacji, miliona poprawek i przedłużonych rozmów. Krótko, zwięźle i na temat. Instynkt przeważnie jest dobrym doradcą.
- Projektant wnętrz zawsze pewny swego – aranżacja po trzech zmianach, kilka koncepcji do wyboru i ciągłe drążenie tematu. „Pierwsza wersja jest zdecydowanie najlepsza, idealnie odpowiada Państwa potrzebom przedstawionym na początku projektu” czyt. „Dajcie już spokój i nie każcie mi już nic zmieniać!”. Czy to można nazwać kłamstwem w dobrej wierze?
- Dryń, dryń, dryń – „O cho*era nie odbieram.” Gdy widzę numer, który właśnie dzwoni po raz 2 już wiem, że obejrzałem o jeden odcinek serialu za dużo. Nie odbieram, bo jestem wkurzony, ale tak na prawdę na kogo? Na siebie. Potem oddzwonię, gdy wyślę zaległego maila, ale przez kilka późniejszych minut wielka improwizacja nabiera nowego znaczenia. Dobrze, że to I etap projektu, będzie jeszcze czas na dokładne przemyślenia każdego szczegółu.
Więcej grzechów nie pamiętam (lub nie chcę pamiętać), za wszystkie szczerze żałuję i proszę o łaskawe wybaczenie. Niektóre historie budzą później ogromny ubaw w mojej głowie, ale dopiero wtedy, gdy czas „uleczy” rany. Teraz ja czekam na Wasze projektowe grzechy!
Artur
Niedokładny pomiar podczas inwentaryzacji: mi też się zdarza mam na to swój sposób dokumentacja fotograficzna. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby zdjecia się nie przydały do tego, żeby się upewnić czy dobrze coś pomierzyłam i czy na pewno wszystkie instalacje zostały naniesione na mój odręczny szkic.
Drżałem, myślałem, że tylko ja popełniłem taki kardynalny błąd :). Dobrze wiedzieć, że jest nas więcej. Nikt z nas robotem w końcu nie jest!
Samo życie. Czyli jednak to nie tylko moje grzeszki :) Świetny artykuł!
Szczerze to sam jestem zaskoczony jak bardzo jesteśmy wszyscy podobni! :D
Niestety z tymi inwentaryzacjami jest chyba najtrudniej. Szczególnie w starym budownictwie. Kiedy raz czy dwa musiałam wrócić na poprawkę, nauczyłam się sprawdzać wyrywkowo wymiary przed wyjściem z mieszkania. Dla pewności biorę dodatkowe wymiary dłuższych odcinków lub przekątnych. No i foto to absolutne must to do. A pozostałe grzeszki... no cóż, zdarza się najlepszym :)
Zdjęcia to też u mnie mus, a co do starego budownictwa masz rację. Ściany się rozjeżdżają, nie ma kątów prostych, masakra... Trzeba być czujnym ;)
Mam tyle grzeszków na sumieniu :) Fajny tekst :)
Sama nie jestem projektantem, więc nie postawię się w jego roli, ALE dokładnie wiem, co mnie denerwuje w kontaktach z "panami złota rączka" z osiedlowej spółdzielni i coś niebezpiecznie dużo punktów się pokrywa ;-) A niektóre w ogóle są uniwersalne, np. ten o serialu, i dotykają również mnie. Kiedy masz na głowie za dużo pracy - nałóż sobie jeszcze więcej albo przesuwaj tak daleko, aż dotrzesz do granicy. Takie to... ludzkie ;-)
Taaak, odciąganie terminów - standard. Staram się pilnować, ale czasami to dzieje się... samo?
Hmm myślę ze jest to nie tylko 10 grzeszków designerów, ale też ludzi odpowiedzialnych za wszelkie projekty na średnim i wysokim szczeblu, w IT i marketingu jest to samo:)
Świetny wpis i bardzo ciekawy:)
ja już nie pamiętam kiedy weekendy miałam wolne... teraz to już 24/7 praktycznie robię... masakra
Polecam jednak się wyluzować od czasu do czasu. Potem działa się jeszcze produktywniej ze świeżą głową ;).
Sporo tutaj tego, ale faktycznie coś w tym jest... Ja pracuję 4 godziny rano i 4 wieczorem, 7 dni w tygodniu i to jest błąd, który muszę naprawić..
Aj tyle mnie omija, nie mając takiego zawodu :) Ale mimo wszystko grzeszki mam te same na rożnych etapach życia: studia i praca. Niestety telefon odbierałam zawsze, bo jestem głupia. Pozdrawiam