Projektant wnętrz? A kto to jest? A, to ten co snuje się po sklepach, ogląda, biega za płytkami. Ani z nim porozmawiać, bo wiecznie nadąsany i żyjący w swoim świecie wyidealizowanych pomieszczeń pełnych drogich, niekoniecznie zwykłych przedmiotów. Przecież ja sam doskonale wiem co najbardziej trafia w mój gust, a na pewno nie powie mi tego ktoś całkowicie nieznajomy z laptopem pod pachą. Co on może wiedzieć o moich potrzebach czy przyzwyczajeniach? Nic, a jeszcze chce za to pieniądze, i to niemałe pieniądze! Nie, dziękuję, zaoszczędzę, a moim najlepszym pomocnikiem będzie grudniowe wydanie magazynu wnętrzarskiego. Widziałem tam taką białą, lakierowaną kuchnię z ciemnym blatem, to będzie moje nowe M! A czemu jestem taki uparty?
- Bo wszyscy robią wnętrza na jedno kopyto – widziałem portfolio krakowskiego biura projektowego; kompletnie nie mój klimat. Wszyscy robią teraz wnętrza w szarościach i bieli, wszyscy! Nie przekonacie mnie przecież, że na rynku jest mnóstwo projektantów i każdy z nich ma inny styl. Co jeden projekt to powtórka poprzedniego, więc po co szukać i pytać znajomych czy może korzystali już z podobnych usług? Wolę założyć, że nie dogadamy się już na etapie samej koncepcji. Sam zrobię lepiej. Za darmo. Po swojemu.
- Bo za co tyle pieniędzy? Projekt robi się przecież sam w przeciągu kilku godzin. Teraz ta technologia tak poszła do przodu… Szybko, łatwo i przyjemnie, kilka kliknięć niczym w komputerowej grze. Nic nie trzeba specjalnie umieć, więc za co Anka zapłaciła projektantowi to tysiąc złotych? No niby ładna ta kuchnia, estetyczniej wygląda od poprzedniej, podobno wygodniej się gotuje… Cóż, kompletnie nie mam wyobraźni przestrzennej, ale jakoś to będzie. Tutaj dam niebieski pasek, tam dodam trochę zieleni; zobaczymy jak wyjdzie „na żywo”. A wymiary elektryki? Pan Staszek jakoś to rozmierzy. Wcześniej bez projektów się dawało radę.
- Kto zna lepiej możliwości mojego małego mieszkania, niż ja sam? Zawsze brakuje mi blatu roboczego, gdy gotuję obiad, ale takie już uroki życia w bloku – każdy to wie. Najbardziej dumny jestem ze swojej kolekcji kwiatów doniczkowych nad grzejnikiem, jakoś trzeba było zagospodarować ten róg. A, no i trochę uporczywe jest przenoszenie produktów z lodówki na drugą stronę kuchni, aby coś ugotować. Ale z tym już nic nie zrobię, przyzwyczaiłem się. Wariant zastany jest z pewnością najlepszy.
- Te kilkugodzinne zakupy mnie wykańczają – co sklep to coś innego: nowe katalogi, nowe serie płytek, nowe systemy szafek. Jak być na bieżąco z tym wszystkim? Chyba to niewykonalne, ciągle coś innowacyjnego, a podjąć decyzję coraz ciężej. Godziny spędzone w sklepach i nadal nic nie wybrałem. Każdy mówi coś innego reklamując jak najbardziej swój produkt. Przydałby się ktoś z doświadczeniem i obyciem, może on pomógłby znaleźć moje wymarzone, imitujące rdzę płytki…
- Nie potrzebuję projektanta, bo sam znam podstawowe zasady projektowania – po pierwsze mała łazienka = małe płytki; wtedy będzie wydawała się większa, a i docinek będzie mniej. Wszystko muszę tutaj w niej upchnąć – pralkę, umywalkę, wannę, wc, piec. W końcu biłem rekordy w tetrisa w młodości. No jakoś to ułożymy, teraz się pomieściło więc chyba zostawię jak jest. Jedynie szafkę dołożę na ręczniki i kosmetyki, taką stojącą na podłodze w tym jedynym, wolnym rogu pomieszczenia.
- Mam głowę pełną pomysłów, ale nie wiem jak to wszystko ze sobą połączyć – drewno egzotyczne, głęboki, zielony kolor na ścianach, cegła rozbiórkowa, ulubiony fotel po babci. Widziałem ostatnio kilka pięknych wnętrz w internecie, ale niezbyt wiem jak przenieść to do siebie. Cóż, czasem warto zdać się na dzieło przypadku. Spróbuję połączyć wszystko na raz. U sąsiadów projektantowi jakoś się udało to ja też dam radę, trochę się znam.
- Takie jakieś źle poukładane to mieszkanie – niby nowe, od dewelopera, a kuchnia pozamykana, o garderobie w sumie zawsze marzyłem. Skoro teraz radzę sobie bez niej to znaczy, że jej nie potrzebuję. Jest jak jest, pewnie nie da się z tym nic zrobić.
- Metraż płytek policzę w nocy, a kosztorys na wszystko ułożę sobie sam – w końcu nikt tego za mnie nie zrobi lepiej. Poświęcę kilka godzin swojego wolnego czasu i stanę się mistrzem matematyki. Tylko czy to wszystko uda się kupić w określonym na remont budżecie?
Muszę dobrze to wszystko kontrolować, bo po co mi projektant? Sam dam sobie radę lepiej i „jakoś” to wyjdzie.
„Jakoś” to dobre określenie tego, co może wyjść w naszym nowym mieszkaniu, gdy głowa jest pełna pomysłów rozciągniętych gdzieś pomiędzy komnatami na Wawelu, a marokańską willą. Nie da się tego połączyć? Da się, ale potrzeba niektóre koncepcje odrzucić, przemyśleć i zobaczyć zestawione w rzeczywistości. Magazyny to dobrze źródło inspiracji, pewien określnik, ale nie wzór do „kopiuj-wklej„. Projektant to osoba, która jest po to, aby Ci pomóc, wskazać inne rozwiązania, spojrzeć w szerszej perspektywie, ułatwić codzienne funkcjonowanie. Decydując się na naszą pomoc zyskujesz sporo:
- czasu i kawy – bo nie musisz mnożyć i dodawać powierzchni podłóg i ścian pod osłoną nocy,
- nerwów – to my wybierzemy za Ciebie konkretne produkty i wskażemy Ci je na sklepie; pokażemy co dobrze się komponuje, uporządkujemy Twoje pomysły,
- pieniędzy – zmiany w układzie mieszkania przed przekazaniem kluczy są tańsze, niż po jego oddaniu, a chyba warto zainwestować w miejsce, gdzie spędzamy większość swojego czasu?
- przestrzeni – bo istnieją tricki, które pomogą optycznie powiększyć Twoje mieszkanie lub wykorzystają jego potencjał maksymalnie np. zastępując parapet z kwiatkami dodatkowym blatem roboczym,
- estetyki – bo Twój dom nie będzie kopią innego mieszkania, będzie wyrażał Ciebie, a każdy gość na samym progu da radę określić, czy ma do czynienia z bogatym bankierem lub kochającą włoską kuchnię mamą.
Powyższy wywód nie jest wielkim aktem pochwalnym dla projektantów, ale w ostateczności każdy inwestor żegna nas zadowolony z okazanej mu pomocy. Jest pośród nas w czym wybierać niczym w sklepie z cukierkami, więc każdy znajdzie dla siebie osobę, której gust jest zbliżony do jego własnego. Sporo oglądamy, czytamy, wypytujemy i pewną wiedzę posiadamy, którą chętnie dzielimy się podczas całego procesu projektowania. Nam zależy na zadowoleniu z naszych usług, bo nic nie działa bardziej motywująco jak dumny ze swoich wnętrz inwestor.
Artur
interesujący artykuł
Temat rzeka, ale obrazuje wiele błędnych faktów na temat projektantów wnętrz ;).
dzięki! :) O to właśnie chodziło - obalić niektóre "mity".
Pingback:Lifestyle: Nowy rok, nowy ja? | Arch/tecture
[…] o jedno: czytajmy teksty do końca, a nie oceniajmy ich tylko po tytule jak ten z serii lifestyle „Dlaczego nigdy nie zatrudnię projektanta wnętrz z masą hejtu wynikającego z nieczytania do […]
W teorii to fajnie wygląda. Ale moim zdaniem projektant powinien mieć listę rzeczy nad którymi klient ma się zastanowić i jakoś tak wszystko jasno wprost napisane. Ja się przyjechałam na architekcie. Nigdy więcej. Było pytanie o budżet. Odpowiedziałam. Pani doprecyzowała że ten budżet obejmuje duże rzeczy, płytki, armatura, bez klejów i fug itd. Mówię ok. W sumie logicznie. Gdy dostałam projekt w wycenie nie były uwzględnione meble co dla mnie jest jakimś totalnym nieporozumieniem. W pełnym zakresie zostały wycenione na min. 13 tysięcy. Jak można tego nie uwzględnić w budżecie? Tak wiem. Powinnam pytać widzieć pomyśleć. Teraz już wiem. Nigdy więcej.