Projektant wnętrz to nie tylko „ten pan od kolorów”, który przychodzi na miejsce budowy i pod wpływem swojej wybujałej fantazji wymaga od majstra gruszek na wierzbie. Projektant wnętrz nie jest również nadętym bufonem, który pozjadał wszystkie rozumy i uważa, że nie istnieje nic innego poza jego własną estetyką i gustem. Projektant wnętrz to przede wszystkim osoba, która dzień w dzień poszukuje, analizuje, porównuje, obserwuje. Po co? Aby pomóc zleceniodawcy wybrać najlepsze dla niego rozwiązania, które sprawią, że jego dom będzie azylem, idealnym miejscem do spędzania wolnego czasu i relaksu.
Każdy architekt, chcąc nie chcąc, trochę dorabia na etacie psychologa. Kluczem do sukcesu jest bowiem wyczucie pacjenta, poznanie jego potrzeb, zainteresowań, przyzwyczajeń. Często mamy na to niezbyt wiele czasu, ponieważ – pomimo naszych ogromnych starań – inwestorzy nie mają ochoty (a tym bardziej czasu) na spędzenie z nami tygodnia w swoim domu, aby poddać się wnikliwej analizie okiem architekta. Musimy być czujni, ba, czasem upierdliwi, ale to wszystko dlatego, że często osoba obserwująca z boku – w tym przypadku właśnie architekt – widzi więcej. Inwestor nie zdaje sobie sprawy, że robi pewne rzeczy tak lub inaczej, a stosując konkretne rozwiązanie w kuchni lub łazience możemy mu ułatwić funkcjonowanie. Zdarzają się więc tarcia, dyskusje, zmiany, ale przeważnie prowadzą do optymalnego rozwiązania.
Zauważam ostatnio niepokojącą tendencję w myśleniu klientów, coś w stylu: „Pójdę do projektanta, poczekam na jego pomysły, on w końcu wie najlepiej, co trafi w moje gusta”, ale zaraz – czy naprawdę o to w tym chodzi? Czy warto dać nam wolną rękę, a potem wejść do domu i powiedzieć: „To nie te kolory, to nie te meble, to nie ta estetyka”? Chyba nie tędy droga.
Inwestor powinien na początku projektu chociaż pobieżnie określić swoje oczekiwania, budżet, inspiracje czy choćby klimat, jaki chce uzyskać w swoim domu. To on będzie spędzał w nim większość czasu, nie my. Naszym zadaniem jest dogłębnie wysłuchać, obejrzeć, przeanalizować, dodać coś od siebie i złożyć wszystko do kupy. Domu nie remontujemy co 2 lata, dlatego warto się przed nami otworzyć, określić swoje wymagania. Przeważnie musimy to wszystko od klienta wyciągać. Dobrze zadać pytanie, podpuścić – potraktować inwestora niczym psycholog pacjenta na kozetce. Ta swego rodzaju zabawa ma pomóc w zadowoleniu inwestora, bo to w rezultacie jest dla nas najważniejsze.
Etat psychologa jest niezbędny i wręcz kluczowy w zawodzie architekta. Wiele możemy, a nawet musimy, wyczytać między wierszami – dzięki temu nasz projekt będzie spójny z osobowością inwestora, bo o to chyba w tym wszystkim chodzi. Apeluję jednak do klientów, a nie architektów: odpowiednie wytyczne przed powstaniem projektu i doza zaufania doprowadzą obydwie strony do udanej i owocnej współpracy.
Artur
// Artykuł oryginalnie ukazał się na portalu www.citydesign.pl
(pictures from Pinterest)
Dokładnie takie same mam odczucia. Najtrudniej jest wtedy, kiery oczekiwania i wizja klienta są zupełnie sprzeczne z naszą estetyką. Takie sytuacje czynią projektowanie wnętrz pracą, a nie tylko pasją.
Pozdrawiam cieplutko,
Merely Susan
a w sytuacjach ekstremalnych warto zadać sobie pytanie czy podołamy wizji inwestora :). Nie zawsze znajdziemy nić porozumienia i z projektu może nie wyjść nic.
Bardzo ciekawy wpis. Myślę, że architekci wnętrz muszą być wyposażeni w spore pokłady cierpliwości : ) Jedni inwestorzy dają projektantowi wolną rękę i całkowicie zdają się na jego gust, a na koniec zgłaszają swoje pretensje. Inni cały czas mają swoje uwagi i nie pozwalają architektowi na najmniejszą swobodę i wdrożenie swojej wizji. Dlatego umiejętne podejście do człowieka bardzo przydaje się w tej branży i pozwala ze spokojem realizować zlecenie. Niektórzy inwestorzy zdają się zapominać, że to właśnie od owocnej współpracy z architektem zależy to, w jakim otoczeniu będą mieszkać : ) Pozdrawiam
Świetny post! Całkowicie moja tematyka, moja praca marzeń. Od zawsze interesował mnie ten zawód i jest on moim największym celem. Pozdrawiam
ważne to wiedzieć czego się chce :). Dużo musimy wiedzieć i umieć, ale przekłada się to na duże zadowolenie!
Najgorszą rzeczą jest brak komunikacji. Kiedy pytasz klienta czy ma jakieś pomysły lub propozycje, czy myślał już na temat tego jak coś ma wyglądać i słyszysz "nie", to wiedz, że coś się dzieje. Właśnie potem najczęściej słychać, że to nie, a tamto nie tak, a że u Haliny/w katalogu x/na zdjęciu y to wygląda tak...I nagle okazuje się, że jednak jest cały wór inspiracji ;)
haha, dokładnie! Do tego właśnie nawiązuję - inwestor powinien się dobre przygotować i określić, to klucz. Część rzeczy my musimy wyłapać i wypytać, ale baza powinna być jasno sprecyzowana. ;)
Tak, projektant psycholog i czasem jeszcze spowiednik i egzorcysta :) ale i tak warto to robić, prawda?
Oczywiście Olka, że warto :) Są słabsze i lepsze momenty, a praca idealna chyba nie istnieje.
Pingback:5 projektowych tipów - Arch/tecture
[…] ZOBACZ: /// „Projektant wnętrz na etacie psychologa” […]